Jestem na działce.
Rodzina wyekspediowana gdzieś tam, a ja oddaję się pracy i rozmyślaniom. Nie, żebym wiele myślała. Uczę się właśnie NIE myśleć, bo z obserwacji wiem,
że takim żyje się łatwiej.
Postanowiłam, że pobyt na działce będzie czasem postu i zbliżenia z Bogiem. Niewiele
więc rozmawiam, niewiele jem, wszystkiego po trochę. Idylla i mój mały raj, moja
mała ojczyzna.
Nagle sąsiad z działki naprzeciwko, nałogowy alkoholik, zaczyna przeraźliwie bekać. Bekanie można podzielić na różne rodzaje. Bek
nieśmiały, ale świadomy, bek nieuchronny i niepoddający się kontroli
właściciela, oraz bekanie, które na nic nie zważa i niczego się nie lęka.
Sąsiad nie lęka się nikogo, o nic nie musi dbać, bo ma wszystko w d***. Jego bek
jest głośny jak petarda. Wdziera się w jedno ucho i z pełnią świadomości swej
mocy przechodzi drugim. Mój sąsiad nie ma sobie równych. Jedynie jego radosne pierdzenie dorównuje
sile jego bekania. O, poezjo! Gdybym
mogła napisać poemat na ten temat, byłabym geniuszem wartym uczczenia pomnikiem
na placu w samym centrum miasta. Niestety, nie posiadam tego talentu. Pozostaje
mi więc docenić jego talent i opisać go na pamiątkę.
To właśnie bekanie
przyczyniło się do nieśmiałej modlitwy o sąsiada i jego gości. Poprosiłam, by w
swej łasce Bóg sprawił, by ich życie się odmieniło oraz by dał mi mieć w tym
udział, jeśli to możliwe.
Wyjaśnię, że sąsiad mieszka na działce na stałe i udziela schronienia w swym maleńkim domku o wymiarach
3,5x5 sporej rzeszy towarzyszy od „wisienki”, czyli "wina dla często pijących i smaku nie czujących". Dla "wisienki" wiele potrafią.
Potrafią coś dla kogoś z-r-o-b-i-ć. Ba! Potrafią nawet popracować.
Na szczęście „wisienka” niewiele kosztuje, lada 5 zeta, więc pracować zbyt
wiele nie trzeba.
Przyznam, że (oczywiście) w swej
modlitwie (co wyjaśniłam też Najwyższemu) nie byłam w pełni bezinteresowna.
Bezinteresownie modliłam się o nich do epoki bekania. Ha! Cierpliwie znosiłam
nawet sikanie publiczne, choć przyznaję, że zwróciłam im kilkakrotnie uwagę
połączoną z ostrzeżeniem, wyrażoną z obrzydzeniem. Cóż, miłość do bliźniego ma jednak
pewne granice, bo widok mogę zasłonić, zalesić i obsadzić wysokimi kwiatami.
Bekania i pierdzenia jednak pozbyć się o wiele trudniej.
Mijają miesiące. Co prawda zmian jeszcze nie widać, ale wciąż ufam, że wiara, cierpliwość i modlitwa nie takie rzeczy potrafią zmieniać... bo tego już wielokrotnie doświadczyłam.