poniedziałek, 4 czerwca 2012

... to my (3)


Cieszyłam się na ten wyjazd. Nie miałam żadnych marzeń ani oczekiwań oprócz jednego: że wniesie odrobinę romantyzmu i radości w moje codzienne życie, że da szansę na wspomnienia, do których się z chęcią wraca. Typowe dziewczęce oczekiwanie. Oczekiwałam, że mój rycerz na białym koniu, któremu podałam rękę na dobre i na złe, zrozumie to jedno oczekiwanie i nie będę musiała mówić, czego pragnę. Czyż miłość nie powinna chwytać w lot, czego pragnie miłość?

Moja miłość jest prosta, niewiele pragnie, niewiele daje, niewiele oczekuje. Potrzeby ma proste, jak sama jest prosta: mieć co jeść, gdzie mieszkać i być przy moim boku. A od czasu do czasu dostać trochę namiastki zespolenia myśli poprzez zespolenie ciał. Moja miłość jest prosta.

Jego miłość jest mniej oczywista. Nie wie, czego chce. Ba, w zasadzie nie chce niczego, ale wiele pragnie. Pragnie okazania uczucia bez okazji, bez potrzeby wykraczania poza drobny gest, miłe słowo, uśmiech. Pragnie otwarcia drzwi, gdy widać, że się zacinają i nie daje się ich otworzyć. Pragnie podniesienia ciężaru, gdy nie daję rady go podnieść. Nie, nie musi podnosić, ale wystarczy, gdy okaże chęć pomocy. I nie zrozum mnie źle. Jego miłość otrzymuje to wszystko, ale czy miłość, to tylko bycie grzecznym i pomocnym? :P

Dlaczego jego miłość jest aż tak wymagająca, tak trudna? Bo jego miłość nie jest tak doskonała jak moja. Jego miłość, to ja.


----------------------------------------------

środa, 30 maja 2012

... to cierpliwość (2)


Jestem na działce. Rodzina wyekspediowana gdzieś tam, a ja oddaję się pracy i rozmyślaniom. Nie, żebym wiele myślała. Uczę się właśnie NIE myśleć, bo z obserwacji wiem, że takim żyje się łatwiej. 

Postanowiłam, że pobyt na działce będzie czasem postu i zbliżenia z Bogiem. Niewiele więc rozmawiam, niewiele jem, wszystkiego po trochę. Idylla i mój mały raj, moja mała ojczyzna.

Nagle sąsiad z działki naprzeciwko, nałogowy alkoholik, zaczyna przeraźliwie bekać. Bekanie można podzielić na różne rodzaje. Bek nieśmiały, ale świadomy, bek nieuchronny i niepoddający się kontroli właściciela, oraz bekanie, które na nic nie zważa i niczego się nie lęka. Sąsiad nie lęka się nikogo, o nic nie musi dbać, bo ma wszystko w d***. Jego bek jest głośny jak petarda. Wdziera się w jedno ucho i z pełnią świadomości swej mocy przechodzi drugim. Mój sąsiad nie ma sobie równych. Jedynie jego radosne pierdzenie dorównuje sile jego bekania. O, poezjo! Gdybym mogła napisać poemat na ten temat, byłabym geniuszem wartym uczczenia pomnikiem na placu w samym centrum miasta. Niestety, nie posiadam tego talentu. Pozostaje mi więc docenić jego talent i opisać go na pamiątkę.

To właśnie bekanie przyczyniło się do nieśmiałej modlitwy o sąsiada i jego gości. Poprosiłam, by w swej łasce Bóg sprawił, by ich życie się odmieniło oraz by dał mi mieć w tym udział, jeśli to możliwe.

Wyjaśnię, że sąsiad mieszka na działce na stałe i udziela schronienia w swym maleńkim domku o wymiarach 3,5x5 sporej rzeszy towarzyszy od „wisienki”, czyli "wina dla często pijących i smaku nie czujących". Dla "wisienki" wiele potrafią. Potrafią coś dla kogoś z-r-o-b-i-ć. Ba! Potrafią nawet popracować. Na szczęście „wisienka” niewiele kosztuje, lada 5 zeta, więc pracować zbyt wiele nie trzeba.

Przyznam, że (oczywiście) w swej modlitwie (co wyjaśniłam też Najwyższemu) nie byłam w pełni bezinteresowna. Bezinteresownie modliłam się o nich do epoki bekania. Ha! Cierpliwie znosiłam nawet sikanie publiczne, choć przyznaję, że zwróciłam im kilkakrotnie uwagę połączoną z ostrzeżeniem, wyrażoną z obrzydzeniem. Cóż, miłość do bliźniego ma jednak pewne granice, bo widok mogę zasłonić, zalesić i obsadzić wysokimi kwiatami. Bekania i pierdzenia jednak pozbyć się o wiele trudniej.

Mijają miesiące. Co prawda zmian jeszcze nie widać, ale wciąż ufam, że wiara, cierpliwość i modlitwa nie takie rzeczy potrafią zmieniać... bo tego już wielokrotnie doświadczyłam.

piątek, 25 maja 2012

... to świadomość (1)


Mogłabym zacząć tę historię na tyle różnych sposobów. Każda byłaby prawdziwa, i każda w inny sposób zaskoczyłaby swą niedorzecznością i niezwykłością. A przecież to moje życie, prawdziwe, niewymyślone, … zwykłe.
Zaczęło się ono kilka razy i w sumie nie wiem, który początek jest ważniejszy. Oczywiście, dla rodziców moje życie zaczęło się z chwilą poczęcia bądź porodu; nigdy jednak nie mogłam dowiedzieć się dość szczegółów, by móc sobie wyobrazić moje miejsce i rolę w czasach, gdy mnie tu jeszcze nie było. A szkoda. Tym jednak sposobem, moja rodzina sprzed mego narodzenia jawi mi się jako byt jeszcze mniej realny niż dla ateisty Bóg.
Dla mnie życie zaczęło się, gdy po raz pierwszy poczułam, że ktoś mnie kocha (ale o tym później). Z perspektywy czasu, pierwsze -naście lat tego życia mogłabym określić „życiem bez miłości”. Cały niemal czas czułam się jak narkoman na głodzie. Z tą jednak różnicą, że on wie, czego mu brakuje. I ja zawsze czegoś szukałam, niekoniecznie czegoś nazwanego, ale wiedziałam, że muszę to znaleźć. Dopiero gdy znalazłam, zrozumiałam, że szukałam miłości.